poniedziałek, 10 czerwca 2019

Od Manero do Rin "Początek wolności"

Otworzyłam oczy, czując na twarzy przyjemne muskanie porannych promieni słońca. Spojrzałam w stronę okna, które przepuszczało światło do pomieszczenia. Spokojnie wypuściłam dwutlenek węgla zebrany w moich płucach w przestrzeń, powoli podniosłam się z łóżka, by je zaścielić. Zeszło mi to dosyć szybko, przebrałam się w codzienne ubrania i po cichu wyszłam z pokoju, by nie budzić lokatorów śpiących w sąsiednich pokojach, skierowałam się do wyjścia cichym krokiem.
-Ale dziś jest wyjątkowo pięknie. -Powiedziałam sama do siebie, patrząc w niebo i jednocześnie wkładając buty. Podniosłam się i postukałam czubkiem prawego buta w ziemię, by go poprawić, a następnie ruszyłam jak co rana na poranny trening. Ruszyłam więc przed siebie, by wyrobić się przed śniadaniem. Wszyscy mieszkańcy jeszcze spali, przynajmniej tak mi się wydawało, aż do momenty, w którym zawracałam, wtedy zmieniłam się w wilka i wbijając pazury w ziemię, zwiększyłam swoją prędkość i po chwili znajdowałam się z powrotem w świątyni.
-Manero! Mane! -do moich uszu dotarło wołanie mojego mienia, ruszyłam w jego stronę, wtedy ujrzałam kapłana.
-Jestem. -powiedziałam, zatrzymując się parę kroków od jego osoby.
-Gdzie ty się włóczysz? Zaraz jest śniadanie.
-Byłam na porannym treningu i jestem gotowa. -Odparłam, zmieniając się w człowieka.
-Dobrze, po śniadaniu pójdziesz ze mną. -kiwnęłam głową na znak, że rozumie i skierowałam się wraz z opiekunem do jadalni. Gdy przeszliśmy przez drzwi, okazało się, że wszyscy na nas czekali, aż zrobiło mi się głupio, powolnym krokiem szłam na swoje miejsce, które znajdowało się na drogim końcu niedaleko kapłana. Usiadłam na miejscu, a Nor wstał.
-Zebraliśmy się już wszyscy, więc podziękujmy Bogom za ten posiłek. -wszyscy podnieśliśmy się z siedzisk i zaczęliśmy odmawiać mantrę dziękczynną. Gdy skończyliśmy, zabraliśmy się za posiłek, jak zawsze, był przepyszny. Sięgnęłam ręką po kubek, ale ten pękł tuż przed moim dotykiem, powodując, że połowa jego zawartości się wylała na stół, cała tą sytuacją zwróciła uwagę wszystkich na moją osobę. Wszyscy wiedzą, że taki znak to omen, lub ostrzeżenie. Wypuściłam powietrze z płuc, sięgnęłam po serwetki i wytarłam napój i powróciliśmy do posiłku. Po paru minionych minutach skończyło się śniadanie, wyszliśmy na zewnątrz i usłyszeliśmy ogromne poruszenie pod murem, jeden z mieszkańców. Obserwowałam, co się dzieje. Odwróciłam wzrok tylko na chwile, a gdy wróciłam wzrokiem do bramy, to członkowie stada wbiegli do środka i ruszyli w moją, widząc, że wyjmują ostrza, ruszałam w przeciwnym kierunku. Wbiegłam do świątyni, przemieniłam się lwa tuż po przekroczeniu drzwi świątyni.
-Tutaj jest! -wbiegli chwile po mnie.
-To wszystko twoja wina! Karo bożą.
-Ty mordujesz po nocach niewinnych i zostałaś skazana na śmierć! -wszyscy krzyczeli, a mieszkańcy świątyni nie mogli nic zrobić. Wyciągnęli mnie siłą za mury świątyni i zaczęli okładać, korzystając z ich chwilowego rozproszenia, ruszyłam w las. Słyszałam jak, ktoś wołał „łapać ją”. Biegłam przed siebie, mając nadzieje, że im ucieknę. Nagle na mojej drodze pojawiły się błękitne ogniki, ruszyłam za nimi, a one zaprowadziły mnie do lodowego tunelu. Gdy z niego wybiegłam, nieznany mi dotąd krajobraz. Zmęczona położyłam się pod pobliskim drzewem i zasnęłam, bo nie wiedzieć czułam się tu bezpiecznie.

(Rin?)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz