W którymś momencie naszej podróży poleciłem ustawić się wojownikom w dwóch rzędach po dziesięciu. Ja sam zająłem miejsce na środku, za mną stanął Mihnea. Mój wnuk, Velasta, Morgana i Malagant szli za nami. Kiedy dotarliśmy do chaty lwicy natychmiast dotarł do nas odgłos wydawany przez istoty.
- Malagant, Morgana rozciągnijcie barierę ochronną.- wydałem polecenie po czym sięgnąłem do pasa, gdzie przytwierdzona była pochwa z moim mieczem. Dobyłem Smoczego Szponu i zwróciłem się przodem do chaty.
- Wszyscy trzymać szyk, walczymy ramię przy ramieniu. Jeśli stwory nas rozdzielą każdy walczy sam, nie ogląda się na innych. Uważajcie na ogony, nie walcie mieczami po kończynach, najlepiej uderzać w głowę, nie w pierś bo jeśli od razu nie przebijecie serca jesteście już martwi.- powiedziałem po czym spojrzałem w miejsce, z którego coraz głośniej dobiegały odgłosy istot. W końcu stwory wyłoniły się z zarośli. Nie pomyliłem się, były to te same kreatury, które widziałem ostatni raz ponad trzydzieści lat temu.
- Wierz w swoją siłę!- krzyknąłem a wojownicy mi odpowiedzieli po czym ostrza ich mieczy stanęły w płomieniach. Po chwili stwory rzuciły się na nas a my przystąpiliśmy do walki. Część z obecnych teraz przy mnie wojowników uczestniczyła również w Wielkiej Wojnie więc wiedzieli jak się z nimi obchodzić. Po około godzinie ciężkiej walki wszystkie stwory leżały martwe. Płomienie zgasły a wszyscy odetchnęli z ulgą. Podszedłem do Morgany, Malaganta i Velasty po czym rozejrzałem się za Juniorem. Wypatrzyłem go po krótkiej chwili, jak dobijał jedną z bestii. Najwyraźniej również mój wnuk miał szansę żeby się z nimi zmierzyć.
- Przeklęte Mouldhagi... Byłem pewien, że wszystkie wybiliśmy trzydzieści lat temu...- mruknąłem po czym splunąłem na ziemię.
- Bo tak było. Razem z Malagantem wielokrotnie przeszukiwaliśmy z pomocą magii nie tylko dolinę i tereny królestwa ale i całą resztę świata. Nigdy nie natrafiliśmy nawet na najmniejszy ich ślad. Dopiero około tygodnia temu zaczęliśmy wyczuwać ich obecność, co Ci zgłosiliśmy ojcze.- powiedziała Morgana na co ja skinąłem głową.
- Co to są Mouldhagi?- zapytała w tym momencie Velasta spoglądając na nas ze zdziwieniem.
- Może najpierw wejdźmy do twojej chaty. Niektórzy wojownicy muszą opatrzyć rany a lepiej zrobić to jakimś pomieszczeniu.- powiedziałem po czym wszyscy ruszyli do domu lwicy. Po jakimś czasie ja, Velasta, Morgana, Malagant, Mihnea i Junior usiedliśmy przy stole w kuchni.
- Ponad trzydzieści lat temu wybuchła Wielka Wojna... Wtedy walczyliśmy przeciwko Imperium Osmańskiemu. Sułtan Mehmed II zwany Zdobywcą zawarł pakt z bogiem chaosu Tarkiem a ten, dał mu władzę nad swoimi najwierniejszymi sługami - Mouldhagami. Żadna magia na nie nie działała a normalna broń nie była w stanie wyrządzić im żadnej krzywdy, ich pazury były w stanie przeciąć każdy metal... Przez długi czas nie mogliśmy ich pokonać... Aż dopóki mój miecz, Smoczy Szpon nie stanął w płomieniach. Jedynie miecze wykonane z żelaza wydobywanego w świątyni Kishana i pobłogosławione przez boga ognia były w stanie zniszczyć te kreatury. Wybiliśmy je wtedy, żaden nie przeżył a mimo to, dzisiaj musieliśmy znowu zabić szesnaście bestii. To nie jest dobry znak...- zakończyłem i spojrzałem na wszystkich siedzących ze mną przy stole. Żadne z nich nie pamiętało tamtych wydarzeń, Mihnea miał wtedy pięć lat, Morgany i Malaganta nawet nie było na świecie, tak samo jak mojego wnuka i zapewne też Velasty.
<Velasta?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz