piątek, 10 maja 2019

Od Ariannae - Przeszłość, teraźniejszość, przyszłość. Ku przygodzie!

Słońce chybiło się już powoli ku zachodowi, ustępując miejsca złowieszczej nocy, która jakby czując panujący nerwowy nastrój, postanowiła obdarować nasz świat nieprzyjemnym chłodem i zimnym deszczem, którego nie zdołałam uniknąć. Osłonięta tylko resztkami zżółkniałych liści i dużymi koronami drzew, obserwowałam smutny krajobraz, gdzie zarówno maleńkie, jak i duże krople wody spadały z ciemnych chmur niczym harem rozwścieczonych szerszeni i atakowały wszystko, co napotkały na swojej drodze, pozostawiając po sobie tylko chaos... Miliony myśli... Takich właśnie jakie w tej chwili przelatywały mi przed oczami, których nie sposób było zatrzymać i które kłuły jak maleńkie szpilki wbijane w równie niewielkie ciałko... Nie potrafiłam ich uporządkować. Przeszłość, teraźniejszość i przyszłość mieszały się ze sobą, rozsiewając istny zamęt... Nie chciałam tak zareagować, nie chciałam znowu kogoś odtrącać. Nie chciałam widzieć strachu i niepewności w oczach tych, którzy, choć odrobinę darzyli mnie uczuciem. Czasu jednak nie cofnę — pomyślałam smętnie, zanurzając się we wspomnieniach. A było to tak:
„Było wczesne, dość mroźne popołudnie, gdy wraz z najpotężniejszym, a zarazem najlepszym samcem na świecie przemierzałam tereny naszego królestwa, by lepiej poznać ich sekrety i pojęcia, by później samej móc opowiadać to swoim dzieciom. „Zabawne nie?” - pomyślałam, zerkając na jego białe jak śnieg futerko z małymi cętkami na grzbiecie i ogonie oraz niebieskim wręcz błękitnym opuszkom łap. Słuchając i wchłaniając każde słowo samca u mego boku, uważnie stąpałam z uniesioną głową i prostą sylwetką po pokrytym przez biały puch ścieżką, bo według niego, tak właśnie winien poruszać się każdy dostojny przywódca, którym i ja miałam kiedyś zostać. Moja mama, jak i tata rządzili jedną z najsilniejszych i najstarszych stad. Byłam ich jedyną córką, choć nie jedynym dzieckiem. Był to dla mnie zatem wielki zaszczyt, choć zdawałam sobie sprawę z obowiązków, jakie przy tym mnie czekają.
- Ariannae, słuchasz mnie? - potrząsnęłam gwałtownie głową, spojrzawszy w błękitne jak niebo oczy tatusia, które po nim odziedziczyłam.
- Um... wybacz tatusiu, zamyśliłam się trochę. - odrzekłam, patrząc przepraszająco na niego, choć nie wydawał się zbytnio tym przejętym. Uśmiechnął się do mnie, po czym nagle przygarnął do siebie i mocno przytulił.
- Nic się nie stało córeczko — szepnął mi czule do ucha, co uwielbiałam najbardziej. To jedna z niewielu chwil, w moim krótkim życiu, które były warte zapamiętania. - Mówiłem ci już, że jesteś moim skarbem? - spytał, patrząc mi głęboko w oczy, a ja z cichym śmiechem ochoczo pokiwałam główką. „Tak bywa, gdy jest się ukochaną córeczką tatusia” - pomyślałam, wtulając się w jego miękkie, białe futerko, gdy nagle coś mną szarpnęło, odrzucając w gęste krzaki.”
Ocknęłam się z transu, nim dotrwałam do końca wspomnienia i czując na policzkach słone strumyki łez, szybko wytarłam je łapą. Wstałam, rozglądając się na boki. Było bardzo późno. Na tle czarnego nieba przebijał się przez mgłę okrągły księżyc, mętnie oświetlając spowitą przez mrok i zwątpienie drogę.
- Czas ruszać — szepnęłam do siebie, stawiając powoli pierwsze, małe kroczki. Krocząc ku nieznanemu, przemierzałam ten tropikalny las, nie zastanawiając się, czy gdzieś w oddali nie czyha na mnie niebezpieczeństwo. Nie zwracałam uwagi na pohukiwanie sowy ani skrzeczące gałęzie drzew, czy deszcz, który przeszył mnie swoim zimnej na wskroś. Nie mogłam wszak nic na to poradzić. Taki już los samotniczki, która opuściła domowe zacisze. Stado, królestwo i jeszcze raz kolejne stado. Zmieniałam je tak naturalnie, jak zmieniają się pory roku. Nigdzie nie potrafiłam zagrzać miejsca, odnaleźć się wśród rówieśników. Zawsze znajdowałam jakieś „ale".
- Sama już nie wiem, co robię i dokąd idę. Może trzeba było zostać w domu? Rodzice na pewno ucieszyliby się z mojego powrotu. - przystanęłam na chwilę, oglądając się za siebie. Serce podpowiadało mi, bym zawróciła, lecz dusza i talizman, który otrzymałam od Bogini, pchały mnie w zupełnie innym kierunku. I choć próbowałam oprzeć się ich woli, za każdym razem ponosiłam klęskę. Po kilku próbach poddałam się, pozwalając mojemu ciału podążać dalej. W końcu mój żywioł to niebezpieczeństwo. Kiedyś bardziej uwielbiałam dreszczyk, jaki przepływał przez moje ciało w postaci gorącej krwi. Zawsze, gdy trzeba było pójść na przeszpiegi, co najbardziej lubiłam, działy się dziwne rzeczy. Przywódcy zazwyczaj wysyłali swoich skrytobójców. Jak dla mnie wysłanie nierzucającego się w oczy lwa na taką misję to tak jak podanie podejrzeń na złotej tacy. Nie wiem, czemu tak to się mówi, ale mniejsza z tym. Zawsze spisek wychodził na jaw. Aż pojawiałam się ja. Zbierając informacje o tym i o tamtym, zawsze byłam w centrum uwagi. Dzięki temu nikt nie podejrzewał, że mogłabym być szpiegiem. Zawsze po udanej misji, odchodziłam z danego królestwa, pozostawiając sprawy własnemu losowi. Mam w końcu dożywotnie zwolnienie ze służby. Za co? Za to, że uwiodłam najważniejszego lwa w kraju? A może dlatego, że miałam dość nacisków ze strony przywódców, iż powinnam skupić się na „rozmnażaniu"? Skończyłam z tym... Szukam od pewnego czasu spokojnego i bardzo romantycznego miejsca, gdzie nikt nie będzie mi mówił, kim mam być i jak żyć...
- Jawwwnnn, łapy mam jak z waty — powiedziałam do siebie, przeciągając się, po czym rozejrzałam się po raz któryś. Z uśmiechem dostrzegłam niewielką jaskinię, której tamtej nocy, postanowiłam przenocować. Nastał już nowy dzień, choć zdawałoby się, że dopiero co zaczęła się noc. Rześkie powietrze po deszczu i cisza lasu... wszystko było takie cudowne, a najbardziej to leżenie w słońcu na łące i spoglądanie w bezchmurne niebo... Nie sądziłam, że spędzenie wolnej chwili na lenistwie, będzie takie przyjemne. Brakowało mi tego ciepła, gdy na mój pyszczek wkradał się uśmiech, albo tego przyjemnego mrowienia, gdy śmiałam się wniebogłosy i pękałam na ziemi, trzymając się za bolący brzuch. Błogość tliła się we mnie, ale przez jeden mały szczegół, nie potrafiłam do końca cieszyć się tym dniem. Znajdowałam się w jakimś królestwie. Byłam tu obca, więc w każdej chwili mogłam zostać zaatakowana. Coś jednak mi podpowiadało, że to właśnie tutaj miałam się znaleźć. Bogini przyprowadziła mnie w to miejsce, więc nie zamierzałam uciekać. Zamiast tego wspominałam dawne czasy. Przypomniało mi się lato, gdy miałam ochotę zabić słońce...
„Moje głośne sapanie słychać było w całej okolicy, a to wszystko przez to cholerne słońce, które akurat tego dnia musiało zaszczycić naszą planetę swoją jakże pożądaną obecnością, oddając nam swoje jakże potrzebne ciepło, bez którego normalnie wymarlibyśmy z wyziębienia!” - pomyślałam ze zrezygnowaniem, rozglądając się na wszystkie strony i lekko zdyszana, jak po maratonie, opadłam bezwiednie pod drzewem. „Rozpuszczę się zaraz jak cukier” - przyszło mi na myśl, gdy z każdą minutą coraz bardziej brakowało świeżego powietrza, a przecież był to dopiero początek dnia. Spojrzałam z nadzieją w oczach w bezchmurne niebo, gdzie słonce niemiłosiernie grzało, a wiatr, jakby stracił swoją moc i ustał w jednym miejscu. „Ja chcę już zimę!” - krzyknęłam w myślach, przewracając się na plecy z głośnym jękiem, jakby to miało mi w czymkolwiek pomóc. „Rusz się i pobiegaj!” - szepnął mi mój głosik zamyślonym tonem. „Teraz? Czyś ty zwariował?!” - wrzasnęłam na niego, kręcąc głową z politowaniem. „Może trochę, ale lepsze to niż patrzenie, jak tyjesz w oczach". - sapnął z wyczuwalnym znudzeniem, a mnie aż ciśnienie podskoczyło. „Cooo?!” - zacisnęłam mocno zęby - „Czy ty uważasz, że jestem gruba!?". - spytałam zła, głośno przy tym warcząc. ”No do chudych nie należysz...". - odpowiedział ze śmiechem, lecz jakby niepewnie. Oj stąpasz po kruchym lodzie...” Jak ja ci zaraz... „- warknęłam, wstając na równe łapy. „Jakbyś nie był częścią mnie, to bym ci skwasiła ten twój pyszczek.” - ruszyłam wolnym truchtem przez łąkę. „Ale nie masz takiej możliwości, moje szczęście". „Ciesz się, puki możesz” - powiedziałam i zaczęłam biec, by choć odrobinę poczuć chłodny wiatr we włosach.” Mówi się peszek. Nic na to nie poradzisz, że Cię dręczę”. ” Oj zamknij się już i mnie nie wkurzaj!" - przyśpieszyłam jeszcze bardziej, choć łapy odmawiały mi już posłuszeństwa. Kropelki potu spływały ze mnie, tworząc cienkie stróżki, które kaskadą spadały na rozgrzaną glebę”. „Dobra już sobie idę... Zawołaj, jak zatęsknisz hehe”. „Jak se narysujesz”. „Tylko się nie popłacz czasami i już się nie denerwuj, bo złość piękności szkodzi”. „Grrrr”.
Uśmiechnęłam się na to wspomnienie, po czym wstałam. By rozprostować kości, ruszyłam pędem w stronę lasu, dokładnie tak, jak feralnego dnia.
Coś nagle wyskoczyło z ciemności i z głośnym piskiem zaryło o ziemie. „Za blisko, nie zdążę wyhamować!” - pomyślałam, nim z hukiem wpadłam na tajemnicze stworzenie. To chyba lew...

Ktoś?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz