Przywódczyni już po chwili leżała prawie martwa pod moją stopą.
- Błagam nie zabijaj, obiecuję że już nigdy.. - kiedy to mówiła coraz mocniej ściskałam jej krtań stopą, aż wreszcie usłyszałam głuchy trzask.
- Wybacz, ale jakoś Ci nie ufam. - powiedziałam patrząc w jej przerażone oczy. W myślach cały czas błogosławiła wszystkich, którzy tu polegną. Zasady zakonu były święte, a jedną z nich było błogosławieństwo dla każdego zabitego. Kiedy ta marna podróba mnie już zginęła zajęłam się wybijaniem reszty członków tego klanu. Przez to wszystko sama zaliczyłam parę ran, więcej jednak krwi na mnie pochodziło z ciał moich wrogów. Z ukrycia przyglądałam się jeszcze jak Mircza rozszarpywał jakąś lwice. Z tego co udało mi się wyłapać, była to jego biologiczna matka, cóż nie będę go o to osądzać. W momencie kiedy lew stanął w całej swojej okazałości pokryty w całości krwią, momentalnie zrobiło mi się jakoś cieplej. Pierwszy raz się tak czułam i byłam pewna, że wywołuje to ten właśnie lew. Zaczęłam powoli do niego podchodzić zrzucając z siebie pelerynę.
- Co ty na to, aby zapieczętować nasze zaręczyny? - wymruczałam przylegając do jego torsu. Spojrzałam w górę na jego pysk i uśmiechnęłam się zadziornie.
>Mircza?<
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz