środa, 24 kwietnia 2019

Od Rin Kagamine "Kroki do szczęścia"

Lubię przesiadywać o wiele wyżej niż inni. Lubię patrzeć na świat z wysokości, w spokoju rozmyślać nad wszystkim, co się dzieje w tej rzeczywistości. Mimo, że brzmi to niesamowicie nudno, to zapewniam, że takie nie jest. Trzeba znaleźć w tym przyjemność, a nie każdy potrafi zacząć postrzegać taką czynność za niesamowicie przydatną. Ale pozwala przyjrzeć się z dystansu niektórym rzeczom, które się przytrafiły, zanalizować swoje decyzje i ich konsekwencje, postawić sobie postanowienia dotyczące własnej osoby... Wiele aspektów takiego pozornie zwykłego siedzenia na dachu czy drzewie pomaga niektórym utrzymać się przy zdrowych zmysłach i przestać roztrząsać przeszłość. Na przykład mi coś takiego pomaga. Czuję się jakbym miała oszaleć, gdybym to dusiła w sobie. Tutaj przynajmniej mogę z kimś porozmawiać, nawet jeżeli to miałyby być tylko gwiazdy na niebie. Czuję się bezpieczna, a to chyba najważniejsze.
Był wieczór, a słońce już zbliżało się w zastraszającym tempie do horyzontu. Kolor złota, pomieszany z fioletoworóżowym oblał cały nieboskłon, obdarzając moje oczy wspaniałym widokiem. Liście drzewa, które gdzieniegdzie zasłaniały mi pełen widok, przypominały czasami granatowe chmury burzowe, które suną po niebie, zwiastując deszcz. Oparłam się plecami o pień drzewa i odchyliłam głowę do tyłu, na tyle, na ile było to możliwe. Przymknęłam oczy, myśląc o tym jak bardzo chciałabym tutaj zostać. Ale wiedziałam, ze to nie będzie ani bezpieczne, ani przyjemne. Jeśli chodzi o sen to wolałam swoje łóżko od niewygodnej gałęzi. Rozglądnęłam się po przestrzeni pode mną i zauważyłam niewielki konar, o wiele niżej niż ten, na którym się aktualnie znajdowałam. Gdybym chciała skoczyć od razu na trawę to pewnie skończyłoby się to połamaniem kości i niewyobrażalnym bólem. Naturalne więc jest to, że najpierw znalazłam się na niższej gałęzi, potem na kolejnej, aż w końcu po kilku skokach znalazłam się na podłożu. Ściemniało się coraz bardziej, więc chciałam jak najszybciej znaleźć się w mojej komnacie. Na początku truchtem, a potem coraz szybciej, biegłam w kierunku drzwi. Przemierzałam korytarze, pokonywałam schody i wymijałam zwinnie strażników oraz inne osoby, których tożsamość zbytnio mnie nie interesowała. Kiedy znalazłam się parędziesiąt metrów od drzwi do mojego pokoju, przymknęłam z ulgą oczy, starając się utrzymać poprzednie tempo. I to był błąd. Przez to nie zauważyłam, że ktoś również idzie tym korytarzem, więc raczej nikogo nie zdziwi to, że na niego wpadłam. Jak bardzo śmiesznie by to nie wyglądało, pod wpływem siły odbiłam się od prawdopodobnie torsu nieznajomego i zaczęłam się przechylać do tyłu. Pewnie spotkałabym się w podłogą, gdyby nie ręka, która chwyciła mnie w pasie i przywróciła do pozycji stojącej. Nie patrzyłam w oczy tego kogoś, jedynie wyślizgnęłam się z uścisku.
- Naprawdę bardzo przepraszam... Może lepiej już pójdę - wymamrotałam, mając w planach wyminięcie nieznajomego i kontynuowanie mojej wędrówki do komnaty.

<Eddard, albo jak wolisz - Ned?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz