~*~
- Aries, pobudka!- usłyszałam głośne wołanie.- Mamo nooooo, jeszcze chwilę.- powiedziałam markotnie, chowając głowę w poduszkę. Dopiero po chwili zrozumiałam, że nie był to kobiecy głos, ale postanowiłam nie przyznawać się do błędu.
- Wstawaj leniu.- usłyszałam po raz kolejny i poczułam, jak ktoś dosłownie kradnie mi kołdrę.
- Jeb**y złodzieju, oddawaj mi kołdrę!- poderwałam się z łóżka i ledwo przytomna zobaczyłam twarz Sorciego. - Oddaj.- powiedziałam już spokojniej. Wyrwałam mu z rąk kołdrę i poszłam do łazienki przebrać się w normalne ubrania. Wyszłam po dłuższej chwili, a Sorci najwyraźniej zmęczony czekaniem na mnie przysiadł sobie na krześle.
- Już? Bo czekamy tylko na Ciebie- mówił zniecierpliwiony, na co ja po prostu wyszłam z mojej komnaty. Idąc korytarzem napotkałam zegarek - piąta rano.
-Boże, człowieku, życie Ci nie miłe, że budzisz innych tak wcześnie?- pytając przetarłam zmęczone oczy. Czekałam na odpowiedź. Czekałam i czekałam. I finalnie się nie doczekałam, bo okazało się, że odpowiadając mi w trakcie przemieszczania się "marnuje swój czas na przygotowania".
- Na dzisiaj mamy zaplanowaną budowę różanej ściany przed wejściem do sali balowej, dekorację głównego wejścia do zamku, holu, kolumn i schodów. Zostaliście podzieleni na zespoły na stałe przypisane do konkretnego miejsca, plany dekoracji zaraz wam rozdam. Ja i Aries będziemy chodzić od jednego stanowiska do drugiego i sprawdzać jak idzie praca przy każdym z nich. Na początek jednak będziemy pracować przy ścianie z róż.- powiedział a wszyscy rozeszli się do swoich stref pracy.
- To zaczynamy pracę. Ja zajmę się częścią na górze.- powiedział wskazując się na jeszcze więcej tych przeklętych kwiatków.
- Ostatni raz się bawię oragnizowanie ślubów, tymbaedziej kiedy Lunaver ma tym wszystkim zarządzać. - wymamrotałam pod nosem. Sorci jednak tego nie usłyszał, bo już wspinał się na drabinę z wiaderkiem tych cholernych róż, żeby zacząć je przywiązywać. Było to piękne, ale pomyślałam, że na mój ślub chyba poproszę o inne kwiaty, bo na te się już napatrzyłam. Chwilę przyglądałam się jego pracy, a kiedy miałam brać swoje wiaderko i wstążkę, pocichutku wyszłam z sali, żeby napić się kawy. On tam sobie chwilę da radę sam, a ja tylko wypiję i przybiegnę z powrotem. Do pokoju udało mi się dobiec spokojnie tak, żeby nikogo nie obudzić. Znaczy, chyba. Szybko zaparzyłam sobie kawę, dolałam mleka i wzięłam łyka. Usiadłam przy stoliku, żeby dopić ją do końca. Pałac zaczynał żyć, za czym idzie zaraz obudzi się poganiacz niewolników. Szybko przechyliłam kubek z płynem do góry i wypiłam resztkę napoju. Przetarłam usta i szybko wyszłam z komnaty. Pobiegłam na salę w nadziei, że Sorci nie zorientował się, że nie było mnie tam jakieś dziesięć minut. Dobiegłam na salę w idealnym momencie, po chwili odwrócił się.
- Co ty taka zdyszana? Maraton przebiegłaś?
- Nie, po prostu... Jest tu troche duszno. - odpowiedziałam z uśmiechem i wzięłam wiaderko.
- Co ty taka zdyszana? Maraton przebiegłaś?
- Nie, po prostu... Jest tu troche duszno. - odpowiedziałam z uśmiechem i wzięłam wiaderko.
Sorci?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz